Ja, emeryt-ka.
Od czegoś trzeba zacząć. Napisać co się myśli... czemu nie.
Łatwe to nie jest, ale może być dobrą metodą na stan w jakim się znalazłam w momencie radykalnej zmiany życia, a może jeszcze ktoś ma podobne odczucia i się podzieli.
Nie ma co ukrywać, że odstawienie od "pracowania" jest traumatycznym przeżyciem, nie mającym nic wspólnego z głoszonymi tezami, że "życie zaczyna się po 60..., 70..., szkoda, że nie po 100...
Wstawanie, pośpiech, dojazdy, ceremoniał wejścia do miejsca pracy. Odczucie wpływania na to co się dzieje, namacalne efekty własnych działań, rozmowy, dyskusje, problemy, a nawet stresy - a tu nagle - wielkie nic i w szafie za dużo ubrań.
Najgorsze jest uczucie, że własciwie to całe zaangażowanie przez lata (w moim przypadku 41,5 lat) harówy, starania, uczenia, obowiązków, pośpiechu, codziennych rytuałów, przestaje mieć rację bytu.
Prawdą jest, że nie należy rostrząsać każdej minuty, godziny, bo czas na emeryturze leci zbyt szybko, - podobno jest to efekt naturalny, biologiczny, postrzeganie otoczenia jest słabsze z wiekiem, a odczucie upływu czasu jest przez to szybsze - gdzieś to wyczytałam.
Pozbycie się odczucia "obowiązku", że coś "muszę" jest trudne - to takie długie hamowanie pociągu z min. 60 wagonów, których ciężar jest olbrzymi - u mnie to trwa już 1,5 roku - ale jest już dobrze.
To "muszę" jest najgorsze.
Rada na dzisiaj:
Pogoda fatalna. Mogę leniuchować ile chcę. I najważniejsze nic nie muszę.
Dodaj komentarz